sobota, 20 lipca 2013

01


Zostało mi do sprawdzenia tylko jedno miejsce. Sprawdzałam kawiarnie, jakieś małe knajpki i nic, zupełnie nic. Jako ostatnie miejsce wybrałam mój ulubiony butik. Bardzo dobrze znam się z właścicielką, więc nie powinno być problemu. Jednak jeżeli się nie uda to będę musiała prosić ojca o pomoc.

- Witaj Megan. – Podeszłam do dziewczyny i cmoknęłam jej policzek. Zawsze tak robiłyśmy kiedy tylko przychodziłam do niej.

- Cześć. Świetnie się składa, że przyszłaś. Dostałam właśnie nową  kolekcję. – Zaczęła wyciągać z kartonów ubrania.

- Przepraszam, ale dziś nie po to przyłam. – Uśmiechnęłam się ciepło. – Potrzebujesz może kogoś do pracy. Mój ojciec wymyślił sobie, że muszę być bardziej samodzielna, więc szukam pracy.

- Dziewczyno, z nieba mi spadłaś. Oczywiście, że Cię przyjmę. Jest tu tyle roboty, że nie wiem w co ręce włożyć. – Wskazała na kartony i pokręciła głową.  – Przyjdź jutro od rana to podpiszemy umowę i będziesz mogła zacząć prace. – Posłała mi szczery uśmiech.

- Dziękuję Ci i obiecam, że nie zawiedziesz się na mnie. – Na pożegnanie cmoknęłam jej policzek i zadowolona opuściłam budynek. Nagle poczułam silne uderzenie upadłam na cement.  Spojrzałam w górę i zauważyłam, że jakiś chłopak ucieka z moją ulubioną torebką. Czym szybciej podniosłam się z ziemi i zaczęłam swoją pogoń za złodziejem, która nie trwała długo. Po jakiś dwóch minutach zrezygnowana udałam się na postój taksówek i tam do jednej z nich wsiadłam. Kierowcy podałam adres do biura mojego ojca i ruszyliśmy. Po 10 minutach byliśmy już na miejscu. Mój ojciec jest szefem w wielkiej korporacji zajmującej się bankowością. Pamiętam jak często zabierał mnie na różnego rodzaju bankiety, na nich każdy musiał być odświętnie ubrany i zachowywać się przyzwoicie. – Potrząsnęłam głową aby wyrzucić z głowy wspomnienia. Z tylnej kieszeni szortów wyciągnęłam banknot i zapłaciłam mężczyźnie. Wysiadłam z samochodu i ruszyłam w stronę budynku. Miałam już otwierać drzwi kiedy usłyszałam krzyk taksówkarza:

- Panienko, ale przecież to o wiele za dużo!! – Uśmiechnęłam się do niego i puściłam oczko. Wypowiedział bezgłośne „dziękuję” i odjechał. Uwielbiałam sprawiać, że ludzie się uśmiechają. Czasem wystarczy mały gest jak danie napiwku, a na kogoś twarzy pojawia się uśmiech. Nim się spojrzałam znalazłam się w windzie. Nacisnęłam odpowiedzi przycisk, a ona ruszyła na wyznaczone przeze mnie piętro. Kiedy winda zatrzymała się wysiadłam z niej i już po chwili stałam pod drzwiami gabinetu mojego ojca. Zapukałam lekko i pociągnęłam za klamkę co spowodowało otworzeniem się drzwi.

- Jak poszło szukanie pracy? Znalazłaś coś odpowiedniego? – Wypytywał na wstępie. Postanowiłam zachować stalowe nerwy, więc namalowałam na twarzy sztuczny uśmieszek i usiadłam w fotelu naprzeciwko niego.

- Znalazłam, ale mam problem. Kiedy wychodziłam ze sklepu ktoś mnie potrącił i zwiał z moją torebką. – Jęknęłam niezadowolona.

- Nie pomyślałaś aby zgłosić tego na policję? – Uniósł jedną brew ku górze.

- O-oczywiście, że pomyślałam. Za kogo Ty mnie uważasz? Właśnie miałam tam jechać, ale pomyślałam, że wpadnę i zobaczę jak mój kochany tatulek radzi sobie w pracy. – Zrobiłam szeroki wyszczerz na co wywrócił oczami.

- Nie pomyślałaś? – To było bardziej stwierdzenie niż pytanie. – Myślałem, że jesteś na tyle samodzielna i odpowiedzialna, że potrafisz załatwić tak błahą sprawę jak zgłoszenie kradzieży na komisariacie. – Pokręcił zrezygnowany głową.

- Przepraszam, że się na mnie zawiodłeś. Myślałam, że pomożesz mi ten ostatni raz zanim wejdę w dorosłe życie zupełnie sama, a tu taki szok! Wiesz co? Poradzę sobie zupełnie sama i bez Twojej pomocy. Widać nie tylko Ty się zawiodłeś na kimś kogo kochasz! – Mój krzyk wypełnił całe pomieszczenie, w którym się znajdowaliśmy i jestem pewna, że również korytarz.

- To nie tak, skarbie.

- Daruj sobie! – Syknęłam, a każde moje słowo wyło wypełnione jadem.

- Znalazłem Ci przyzwoite mieszkanie. – Zmienił temat.

- Świetnie! – Wstałam z miejsca i wyszłam z gabinetu trzaskając przy tym drzwiami. Skoro uważa, że to taka błaha sprawa to czemu nie chce mi pomóc? Byłam tak wkurzona, że nie zauważyłam, że na kogoś wpadłam. To był Bryan. Bryan jest stażystą w firmie mojego ojca. Zawsze kiedy odwiedzam staruszka znajdę chwilę by z zagadnąć do chłopaka. Mimo, że jest ode mnie o pięć lat starszy to bardzo dobrze mi się z nim rozmawia. Jest ciemnym blondynem średniego wzrostu o niezwykle błękitnych oczach. Jak zawsze ubrany był w białą koszulę i spodnie od garnituru, a jego szyję zdobił idealnie zawiązany krawat. Posłałam mu przepraszające spojrzenie i schyliłam się aby podnieść papiery, które spadły mu na podłogę przy zderzeniu ze mną. On zrobił to samo.

- Spokojnie, ja podniosę. – Zaśmiał się lekko.

- Jejku! Strasznie Cię przepraszam, ale od rana mam same urwanie głowy. – Podniosłam kartki i wyprostowałam się.

- Nie ma sprawy. – Zrobił dokładnie to co ja. Podałam mu je i uśmiechnęłam się.

- Dzięki, a może dałabyś się zaprosić na jakąś kawę czy coś? – Zrobił proszącą minę. Wyglądał wtedy niezwykle słodko, że nie można mu było odmówić.

- Zapraszasz córkę swojego szefa na kawę? Chcesz się przypodobać? – Uniosłam brew do góry. Chłopak podrapał się w tył głowy i zupełnie nie wiedział co powiedzieć. Zachichotałam cicho i sprzedałam mu sójkę  w bok.

- Żartowałam. – Z ulga wypuścił powietrze z ust.

- No to o 18:00 w Starbucks. – Puścił mi oczko i zniknął za drzwiami gabinetu ojca.

Bardzo cieszyłam się na to spotkanie. Już na początku poczuliśmy do siebie miętę. Uradowana opuściłam firmę i wsiadłam do pierwszej, lepszej taksówki, która czekała na klienta. Przywitałam się z mężczyzną w średnim wieku i podałam miejsce, w które ma mnie zawieść. Czyli komisariat Nowojorskiej policji. Po dziesięciu minutach byłam już na miejscu. Grzecznie podziękowałam i zapłaciłam. Opuściłam pojazd, a przede mną ukazał się wielki budynek. Nie wyglądał zbytnio przyjaźnie. Po moim ciele przeszedł niemiły dreszczyk na samą myśl, że w środku mogą być jacyś handlerze prochami lub gorzej. Mordercy. Lecz nie miałam innego wyjścia jak wejść tam i złożyć doniesienie. To chyba nie może być aż takie trudne co nie? Poprawiłam bluzkę, którą miałam na sobie i zaczęłam zmierzać w stronę wielkich drzwi prowadzących do środka. Popchnęłam je i weszłam. Rozejrzałam się dokładnie po pomieszczeniu i muszę przyznać, że aż tak źle nie wygląda. Ściany były wymalowane, a pod nimi znajdowały się krzesła, na który siedzieli ludzie czekający na swoją kolej. Podeszłam do jednego z biurek , przy którym siedziała kobieta mniej, więcej  po trzydziestce i usiadłam na krześle.

- Dzień dobry. – Przywitałam się miło i wyciągnęłam do niej Rękę. – Jestem Chloe White i chciałabym zgłosić kradzież. – Odwzajemniła gest z uśmiechem.

- Witaj Chloe. Usiądź sobie w poczekalni i poczekaj na swoją kolej. – Skinęłam głową i ruszyłam w stronę wyznaczonego mi miejsca. Zasiadłam sobie obok starszej kobiety, która również czekała aż ktoś ją przyjmie. Usłyszałam dzwonek mojego telefonu, więc powiedziałam ciche „przepraszam” i wyszłam na zewnątrz.

- Halo?

- Chloe i jak? Zgłosiłaś wszystko? – Usłyszałam po drugiej stronie głos mojego ojca.

- Jeszcze czekam. – Westchnęłam. – A co jeśli nie znajdą tego złodzieja? – Zapytałam. – W torebce miałam wszystkie moje dokumenty.

- Jeśli się nie znajdzie to będziesz zmuszona wyrobić sobie nowe. – Wyjaśnił, a ja przytaknęłam. Pogadaliśmy jeszcze jakieś pięć minut i zauważyłam tę samą starszą Panią obok której usiadłam. Wiedziałam, że zaraz przyjdzie moja kolej, więc pożegnałam się i rozłączyłam. Wróciłam do środka i zajęłam te somo miejsce co poprzednio. Po dwóch minutach usłyszałam gruby i stanowczy głos:

- Chloe White! – Przytaknęłam i udałam się do mężczyzny. Otworzył mocniej drzwi tak bym mogła wejść do gabinetu, a gdy już tam byłam usiadłam na krześle. Mężczyzna zrobił to samo.

- A, więc Pani Chloe… Z tego co jest tu napisane wynika, że ktoś Panią okradł. – Przytaknęłam.

- Czy zna Pani sprawcę kradzieży czy jest Pani zupełnie obcy?

- Nigdy nie widziałam tego chłopaka, ale dokładnie zapamiętałam jego wygląd i w co był ubrany. – Oznajmiłam dumnie. Pan policjant wskazał ręką abym kontynuowała.

- A, więc… - Odchrząknęłam i nagle do pokoju wpadł drugi policjant. Był strasznie przerażony.

- Szefie. Jason McCann przed chwilą uciekł z komisariatu. – Powiedział nerwowo i podrapał się w tył głowy.

- Nie upilnowaliście go?!! Z kim ja pracuję do cholery jasnej?!! Czy tak trudno jest upilnować jednego gówniarza?!! – Krzyczał ten, który mnie przesłuchiwał.

- Nie proszę Pana. – Spuścił głowę w dół.

- Przepraszam Panienko, ale będziemy musieli przełożyć to na inny termin. Niech Panienka wyjdzie tylnym wyjściem dla bezpieczeństwa. – Skinęłam głową i wstałam z miejsca. Pożegnałam się z mężczyznami i zrobiłam tak jak mi kazali. Popchnęłam niewielkie drzwi i zostałam brutalnie przygwożdżona do ściany budynku. Syknęłam z bólu u zamknęłam oczy. Poczułam czyjąś dłoń na moich ustach i  id razu je otworzyłam.

Chciałam już krzyczeć, ale chłopak się odezwał:

- Jeśli zaczniesz krzyczeć zabiję Cię, więc jeśli nie chcesz wąchać kwiatków od spodu to bądź mi posłuszna i siedź cicho!! – Warknął, ale nie za głośno by nikt nas nie usłyszał.

Pokiwałam twierdząco głową. Oderwał ode mnie dłoń i dopiero teraz zobaczyłam jaki jest przystojny. Szatyn o niezwykłych, brązowych oczach. Mogłabym przysiąść, że nigdy nie widziałam takiego koloru. Były niezwykle hipnotyzujące. Mogłaś spojrzeć przez na nie przez sekundy, które w rzeczywistości trwały godzinami. Po środku twarzy znajdował się zgrabny nosek, a pod nim pełne, malinowe usta, w których każda dziewczyna chciałaby zatopić się swoimi.

- Zrób zdjęcie starczy na dłużej. – Zaśmiał się cicho wyrywając mnie tym z transu.

- Bardzo śmieszne. Czego Ty ode mnie chcesz?!! – Krzyknęłam.

- Ciszej głupia suko! – Splunął. – Masz mnie zawieść do Kanady i nie ma żadnych ale!!

- Ale…

- Powiedziałem coś! – Złapał mnie mocno za nadgarstek i poczułam napływające łzy do moich oczu. Gdy tylko zobaczył, że coś jest nie tak od razu rozluźnił lekko nacisk na mój nadgarstek. Wyrwałam mu rękę i zaczęłam ja pocierać by uśmierzyć ból.

- To gdzie stoi Twój samochód? – Zapytał.

- Myślę, że w garażu.

- To idź po niego, a ja zaczekam tu.

- Idioto! Mam iść na drugi koniec miasta po samochód bo Ci się tak podoba?- Poczułam pieczenia na policzku. Uderzył mnie. Złapałam się za niego i spojrzałam na chłopaka ze łzami w oczach.

- Nie nazywaj mnie idiotą, suko!! – Splunął. – Więc czym tu przyjechałaś?

- Taksówką. – Odpowiedziałam cicho.

- My nie możemy pojechać na Queensbridge taksówką. One tam nie jeżdżą. – Złapał się za głowę. – Zadzwoń po kogoś aby po nas przyjechał!  - Rozkazał.

- C-czemu chcesz jechać na Queensbridge? – Zapytałam przerażona. Jak można chcieć jechać na najbardziej niebezpieczną dzielnicę NY?

- Policja szukała mnie przez całe pięć lat, a kiedy udało im się  mnie złapać uciekłem. Słuchaj nie obchodzi mnie jak to zrobimy, ale musze się tam dostać, a Ty mi w tym pomożesz, zrozumiano? – Pokiwałam twierdząco głową. Byłam przerażona.

- Czy Ty jesteś… - Nie zdążyłam dokończyć ponieważ szatyn wyprzedził mnie.

- Tak jestem Jason McCann.
 
***
 
No to mamy już pierwszy rozdział. Mam nadzieję, że wam się podobał, a jeśli macie jakieś uwagi to możecie śmiało pisać. Kto chce być powiadamiany o rozdziale proszę napisać swoją nazwę Twittera lub po prostu poinformować mnie na gg: 15534957
  

poniedziałek, 15 lipca 2013

00


- Ale tato! – Jęknęłam.

-  Chloe, jesteś już na tyle dorosła aby móc sama na siebie zarabiać. Oczywiście na początku wraz z Twoją matką będziemy płacić  czynsz od Twojego nowego mieszkania, ale to nie będzie trwało wieczność.

- Ona nie jest moją matką! – Syknęłam.

- Ale jest Twoją macochą i zależy jej abyś zaczęła ją szanować.

- Niedoczekanie. – Bąknęłam pod nosem na co ojciec wywrócił oczami. Już od początku nie polubiłam się z tą jędzą. Zależy jej tylko na pieniądzach ojca, na niczym innym. Jestem w stu procentach pewna, że to wszystko sprawka Vanessy. Zawsze wymyślała różne rzeczy aby się mnie pozbyć, zawsze dawałam radę jakoś z nich wybrnąć. Podejrzewam, że teraz nie będzie tak łatwo.

-  Vanessa i ja chcemy abyś weszła w dorosłe życie jako samodzielna, młoda kobieta.

- Ty i Vanessa czy może tylko Vanessa? – Uniosłam jedną brew ku górze.

- To nie ma najmniejszego znaczenia. Ważne, że w ten sposób staniesz się silniejsza. – Wiedziałam, że nie dam rady już nic z tym zrobić dlatego postanowiłam się poddać, ale nie dać satysfakcji mojej macosze.

- Masz rację. Dziękuję, że traktujesz mnie poważnie. – Wstałam z miejsca i podeszłam do ojca aby go przytulić.

- Nie mi powinnaś dziękować, ale Van.

- Oczywiście. – Posłałam mu najbardziej sztuczny uśmiech jaki tylko umiałam. Pożegnałam się i wyszłam z kawiarni. Od czego zacząć? Przecież jest tyle miejsc, w których mogłabym zacząć pracę. Jest jeden plus mojej przeprowadzki. – Nie będę musiała oglądać paskudnej gęby Vaness’y. Uśmiechnęłam się na samą myśl, że w końcu uwolniłam się od tej jędzy. Wzięłam głęboki wdech i ruszyłam na poszukiwanie pracy idealnej dla mojej osoby. Jestem Chloe White i zaczynam nowe życie.

****
 
Siemka wszystkim! Jestem Natalia i będę tu dla was pisała opowiadanie, które jak mogliście się domyślić jest o Justinie Bieberze. Tak, jestem belieberką i dobrze mi z tym.
To opowiadanie nie jest moim pierwszym. Mam drugiego bloga, którego również prowadzę <klik>.
Chciałabym wam podziękować za 4 komentarze pod bohaterami. Mam nadzieję, że moje opowiadanie będzie wam się podobać :))
Jeśli macie jakieś pytania to zapraszam na mojego aska: http://ask.fm/JBbelieberPL
Można mnie obserwować na Twitterze: https://twitter.com/JBbelieberPL

sobota, 13 lipca 2013

Heroes

Chloe White

 

„Nikt nie lubi samotności. Ja tylko nie próbuję się z nikim na siłę zaprzyjaźniać. To prowadzi do rozczarowań.”

 



Jason McCann

Tej nocy ja rozdaję karty,

wierz mi, nie dotkniesz nawet palcem tej talii,

 - gramy na moich zasadach.